środa, 24 lipca 2013

naga prawda, czyli recenzja Revlon Nearly Naked

Jakiś czas temu, dzięki uprzejmości znajomej blogerki z UK, miałam okazję przetestować nowy podkład firmy Revlon, czyli Nearly Naked ( ja posiadam odcień 150 -  nude). Wedle założeń producenta, ma to być podkład lekki, którego krycie można stopniowo budować. Ma być kompletnie niewyczuwalny na twarzy i wyglądający niesamowicie naturalnie. Wczoraj, będąc w Rossmannie, zauważyłam, iż pojawiła się w sklepie szafa firmy Revlon a w niej nowość - przedmiotowy pokład.



Pomyślałam więc, że przedstawię Wam swoje refleksje na jego temat.

Po pierwsze opakowanie - kompletnie nieporęczne! Brak pompki  powoduje, iż podkład nieestetycznie wylewa się z opakowania i ciężko jest odmierzyć właściwą ilość produktu.



Naprawdę chciałam dać mu szansę, zwłaszcza, iż jest porównywany do podkładu YSL Touche Eclat.
Niestety :( Jak dla mnie to rozczarowanie roku. Aplikuje się go dość przyjemnie ( ja do tego celu używam pędzla Hakuro lub palców). Rzeczywiście ma lekkie krycie i jego budowanie, nie powoduje efektu "maski" na twarzy...

...ale na tym lista zalet się kończy. Jego wykończenie jak dla mnie jest bardzo "płaskie", wcale nie sprawia, że moja twarz wygląda na świeżą, ani choć odrobinę rozświetloną. Po jakimś czasie, podkład waży się na mojej twarzy i nieestetycznie podkreśla pory.



Osławiony "golasek", wypada więc blado. Ja go nie polecam, ciekawa jestem jednak Waszych opinii na jego temat.

3 komentarze:

  1. Nie miałam przyjemności go stosować :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Agatko, nie żałuj! :) moimi zdecydowanymi ulubieńcami podkładowymi pozostają więc wciąż Healthy Mix Bourjois oraz Chanel vitalumiere aqua :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Sensai fluid finish KANEBO - REWELACJA

    OdpowiedzUsuń